siostrzyczki o trudnym nazwisku... "jak ogień i woda" ... :) :*
Przygoda rozpoczela się od poszukiwania miłego miejsca do zdjęć. Mimo wielu nieudanych prób odnalezienia tego i owego miejsca, mimo trafnych pytań Ani 'a może gdzieś tu jest jakiś stary dom?', mimo zamkniętego sklepu gdzie ktoś miał nas pokierować dalej.. jakoś trafiłyśmy.. do, ponoć, pałacyku.. zarośniętego tak, że go widać nie było, pomijając to, że w życiu bym nie powiedziała, że to jakiś pałacyk. Przygoda z pałacykiem skończyła się prawie piskiem Anny, która bała się bo tam coś stuka puka i 'zaraz ktoś wyleci z piłą' (:D)
Po zdjęciach przy pałacyku (czytaj: zdjęć nie było, nie licząc tego białego obok, które to Ani bardzo smakowało:P) udałyśmy się dalej. Następnie, motyw: stodoła, przy której mała bestia zwana szczeniaczkiem chciała zjeść mi aparat.
Po męczących kilku godzinach trzeba było się posilić w otwartym już sklepie i ruszyć w ostatnie już miejsce - mój dom, bo na dworze okazało się być zbyt parno, duszno i zbyt mocne słońce, które ani troche mi nie pomagało (cienie na twarzy itd.).
Licząc na powtórkę tych przemiłych chwil, pokazuję efekty.
Komentarze (0):
Prześlij komentarz
Subskrybuj Komentarze do posta [Atom]
<< Strona główna